5 lutego 2013

"Zimna woda, czyli sama przyjemność" - merytorycznie o morsowaniu


Dla przeciętnego człowieka morsy to grupka zapaleńców/wariatów (niepotrzebne skreślić), którzy - niewiadomo dlaczego - zamiast iść na basen, wolą posiedzieć w zimnej wodzie. Przynajmniej taki obraz serwują nam media, pokazując w wiadomościach sporadycznie informacje o morsach.

A jak to wygląda „od kuchni”? Co takiego powoduje, że normalny człowiek rozbiera się, wskakuje chętnie do wody, której temperatura jest bliska zera lub nieco wyższa? I, jakby tego było mało, wychodzi uśmiechnięty, chociaż czasami ręce trzęsą się z zimna, drgawki wstrząsają całym ciałem, zęby szczękają, a skóra jest czerwona jak u gotowanego raka?
Morsem zostałem trzy lata temu, gdy moja wcześniejsza wiedza o tym hobby ograniczała się do przypadkowego oglądania w wiadomościach telewizyjnych relacji z okazyjnych kąpieli. Ponieważ żaden z moich znajomych nie zdradzał zainteresowania tego typu aktywnością, musiałem poszukać kontaktu przez Internet, a później długo nie mogłem się zebrać, aż w końcu moja pierwsza kąpiel miała miejsce w styczniu, gdy plaża była biała od śniegu, a temperatura wody bliska zera. Rozebrałem się, wszedłem, bolało jak licho, a po kilku minutach wyszedłem z wody, szczękając zębami z zimna, pobiegałem chwilę, rozgrzałem się i poczułem się… wspaniale. I co się potem stało?
Od tego czasu regularnie, co tydzień, kąpię się z poznańskimi morsami, a często również samodzielnie. Obecnie nie wyobrażam sobie zimy bez zanurzenia w jeziorze i nacierania gołego ciała śniegiem. A gdy jest lato… tak jakoś czuję się smutno bez przerębla… dobrze, że można chociaż natrzeć się lodem z zamrażarki…

2 lutego 2013

Niedziela na Pierzchałach

Wróciłem właśnie z Pierzchał. Po krótkim rekonesansie stwierdzam możliwości niedzielnego morsingu. Pokrywa lodowa ciągle jeszcze całkiem gruba - powyżej 10 cm. Zatem do zobaczenia jutro (03.02.13, godz.9:45) nad jeziorem.